niedziela, 31 lipca 2011

Rozdział siódmy.

Ze snu wyrwała mnie łagodna melodia mojego budzika. Wyłączyłam go w pełni automatycznie, dopiero po chwili rozumiejąc, że trzeba iść do szkoły. Przeciągnęłam się, po czym ostrożnie, żeby nie strącić Damona, wstałam. Wolno poszłam do łazienki, rozczesałam długie kręcone włosy. Pierwszy raz zostawiam je do szkoły takie jakie są naturalnie. Ale się zdziwią. Uśmiechnęłam się pod nosem na tę myśl. Pociągnęłam rzęsy tuszem, nałożyłam odrobinę korektora pod oczy. Wyszłam z łazienki i stanęłam przed otwartą szafą. Po chwili zastanowienia, wybrałam nowe czarne rurki i czerwoną bluzę. Pogoda za oknem była teraz typowo denna - szaro i zimno. Schodząc na dół przypomniałam sobie, że dziś po południu wracają rodzice. Próbowałam w myślach ogarnąć czy w jakimś pokoju nie zostały ślady po Michale. Po namyśle skoczyłam do salonu i zabrałam koc oraz ubrania brata. Wszystko jakby nigdy nic schowałam do jego pokoju. 
     Na śniadanie zjadłam tosta i wypiłam słabą kawę. Robiło mi się przyjemnie ciepło, już na samą myśl, że za pół godziny zobaczę Michała. Uśmiechnięta poszłam jeszcze po torbę i zabrałam się za zmienianie sznurówek w nowych trampkach. Zwykłe białe zamieniłam na czarne. W sam raz.  Znowu ogarnęły mnie ponure myśli o byłym chłopaku i przyjaciółce. Będę musiała ich zobaczyć razem, sprostać pocieszeniom ze strony znajomych. Myślę, że większość szczerze będzie pytała jak się mam, niektórzy jednak zrobią to tylko z ciekawości. Będę odpowiadała że u mnie wszystko wspaniale. I pierwsza myśl – wcale nie będę kłamała.
     Spoglądnęłam na zegarek. Powinnam wyjść za pięć minut. Moje przemyślenia znowu pochłonęły niewiarygodnie dużo czasu. Zbierając się w sobie wstałam, założyłam czerwone trampki i chwytając torbę, wyszłam.  Na przystanek dotarłam po niecałych dziesięciu minutach. Praktycznie na styk, bo autobus przyjechał zaraz po kupieniu przeze mnie biletu w kiosku. Wsiadłam i z szerokim uśmiechem od razu skierowałam się na tył. Przywitały mnie te same ramiona i pocałunki co wczoraj. Wszystko było takie proste i szczęśliwe. Aż trudno uwierzyć. 
     Całą drogę przegadaliśmy trzymając się za ręce. Niestety o wiele za szybko zbliżał się mój przystanek. Musiałam już iść, Michał jechał kawałek dalej. Pożegnałam go słodkim całusem i wyszłam na chodnik. Powietrze było przesiąknięte wilgocią, moje włosy skręciły się o wiele bardziej niż zwykle. Opadały mi teraz puklami na plecy. Poprawiłam długą grzywkę i przyspieszyłam kroku, uciekając przed narastającym kropieniem deszczu. W ostatniej chwili przed ulewą dotarłam do szkoły. Szczęście, że miałam kaptur. Od razu poszłam do szatni, gdzie przeczekałam jeszcze ostatnie minuty do dzwonka. Ludzie patrzyli na mnie jak na kosmitkę. Może niektórzy nawet mnie nie poznali. Nie zdziwiłabym się. Ale właściwie, dobrze mi było z tą odmiennością. Czułam pewnego rodzaju satysfakcję, że potrafię jeszcze kogoś czymś zaskoczyć. Pierwsza była godzina wychowawcza. Wprost cudownie. Całe czterdzieści pięć minut w jednej klasie z Krystianem i Klaudią jednocześnie. Żyć nie umierać. Chyba ostatnio zbyt często rzucam sarkastyczne uwagi. No cóż.
    Z torbą na ramieniu poszłam w stronę klasy. Ludzie z dziwnymi minami odsuwali mi się z drogi. Milutki początek dnia. Dopiero teraz dociera do mnie, że byliśmy z Krystianem najpopularniejszą parą w szkole. A teraz to. Uchodzę za biedną i porzuconą. Gdyby tylko wiedzieli...
     Doszłam pod drzwi sali nr 8. Kilka osób siedziało już w środku, spóźnialska reszta dopiero się schodziła. Uderzyła mnie myśl, że nie mam z kim usiąść. Zawsze zajmowałam miejsce obok Krystiana, gdy go nie było – obok Klaudii. Ogarnęłam wzrokiem klasę. W ostatniej ławce pod oknem zobaczyłam Magdę. Siedziała sama, ze słuchawkami w uszach. Rysowała. Właściwie nigdy nie zwracałam na nią uwagi. Była taka zamknięta w sobie… Całkowite przeciwieństwo mnie. Dawnej mnie.
     - Hej. Można ? – zapytałam, wskazując dłonią na krzesło. Spojrzała na mnie zdziwiona, po czym wyjęła z uszu słuchawki.
     - Co ? 
     - Pytałam czy mogę koło ciebie usiąść. – odpowiedziałam już lekko zniecierpliwiona.
     - Mhm. Jasne. – powiedziała niezbyt przekonująco. Ledwo usiadłam, do klasy weszli Krystian i Klaudia. Trzymając się za ręce. Nie mogłam opanować zniesmaczonego wyrazu twarzy. Byli doprawdy żałośni. Słodko szepcząc sobie do ucha i podchodząc do ławki, wyglądali na naprawdę zakochanych. Dostrzegli mnie dopiero po chwili. Oboje zamarli. Wgapiali się we mnie, jakby w ducha. Nic dziwnego. Oboje tak dobrze mnie znali, ta zmiana musiała wywołać na nich nie byle jakie wrażenie. Po kilku sekundach usiedli w ławce nieco zesztywniali. Przez moje myśli przebiegł maleńki cień satysfakcji. Do klasy weszła profesorka. Wzięła się za sprawdzanie obecności.
     - Dominika Pałasiewicz. – powiedziała swoim zwykłym ostrym tonem. 
     - Jestem. – odpowiedziałam cicho ale pewnie.
     - Gdzież to się, moja droga, podziewałaś ostatnich kilka dni ? – spytała podejrzliwie.
     - Miałam mały wypadek – pomyślałam o bliźnie na skroni – Na jutro będą usprawiedliwienia.
     - Wypadek, powiadasz ? No cóż, jutro do południa masz czas się usprawiedliwić. – powiedziała i skończyła czytać listę uczniów. Co chwilę łowiłam zaciekawione spojrzenia kolegów i koleżanek z klasy. Chyba lepiej było powiedzieć, że zachorowałam, niż wspominać o tym wypadku. Miałam na myśli tylko małą szramę i ból głowy, a niektórzy mogli pomyśleć nie wiadomo co. No trudno, słów nie cofnę. Poczułam na sobie wzrok koleżanki z ławki, zerknęłam w jej stronę. Uśmiechnęła się nieśmiało.
     - To nie chodzi o wypadek prawda ? – zapytała i zrobiła minę jakby pożałowała swojego pytania.
     - W rzeczy samej chodzi o wypadek. – powiedziałam i tak żeby reszta klasy nie zauważyła, odsłoniłam grzywkę. 
     - Jezu, co ci się stało ? – zapytała wytrzeszczając niebieskie oczy.
     - Nieudane lądowanie w kuchni. Nic poważnego, serio. – uśmiechnęłam się do niej. W gruncie rzeczy była całkiem fajna. Może jednak uda się kimś zastąpić Klaudię. Oby.
     - Czy ja wam przeszkadzam, dziewczyny ? – spytała psorka. Obie zamilkłyśmy, posyłając sobie znaczące spojrzenia. Nikt nie lubił Modliszki – nauczycielki polskiego. Zapracowała sobie na to przezwisko. Po chwili lustrowania jej kiczowatych ciuchów, zerknęłam na notes Magdy. Wow, całkiem nieźle rysuje. Jej dzieło przedstawiało parę zakochanych, siedzących pod drzewem. Wszystko piękne i realne jak na zdjęciu. Hm, talenciara. Sięgnęłam po ołówek i napisałam na marginesie jej zeszytu: „Świetne to, od dawna rysujesz ?” . Po chwili odpowiedziała: „Dziękuje. Od zawsze ;)”. „ Super” dopisałam i chciałam coś jeszcze dodać, kiedy zadzwonił dzwonek. Pakując rzeczy do torby, spytałam jeszcze czy siedzi z kimś na reszcie przedmiotów. Nie siedziała. Z chęcią zgodziła się, bym zajęła to puste miejsce obok. Całkiem miły początek dnia.
      Reszta lekcji zleciała szybko i nawet bezstresowo. Kilka spojrzeń ze strony nowej zakochanej parki, kilka pytań ‘co u ciebie, jak się trzymasz’ i moje wesołe odpowiedzi: ‘wspaniale’. Wymieniłam kilka sms’ów z Michałem, co jakiś czas promiennie uśmiechając się do wyświetlacza komórki, co nie uszło uwadze klasy. I dobrze.
      Wracałam już z przystanku do domu, kiedy przeczytałam sms’a od Michała. „Przepraszam Cię, Kochanie, ale dzisiaj nie wyrwę się z domu. Przywalili nam na jutro sporo testów i zwyczajnie nie wyrobię. Widzimy się jutro rano, Kocham.” Mimo, że wiadomość nie była zadowalająca, uśmiechnęłam się czytając pierwsze i ostatnie słowa. Odpisałam, że nie ma sprawy i że też kocham. Jak cudownie.
      Droga w autobusie wyjątkowo się dłużyła. Znudzona obserwowałam przechodniów przez nie za czystą szybę autobusu. Kiedy wreszcie dojechałam na swój przystanek, zaczęło padać. Moim zwyczajem nie nosiłam ze sobą parasola, choć czasem by się przydał. Z braku wyjścia założyłam kaptur na głowę i przebiegłam ten kilkusetmetrowy dystans.
     Wpadłam do ganku wyskakując z mokrych trampek. Od razu poszłam do kuchni, słysząc, że rodzice już wrócili. Szczęśliwa chciałam ich przywitać i opowiedzieć kilka zdarzeń z ostatnich dni, ale już na progu zatrzymały mnie ich grobowe miny.
    - Cześć. Jestem. Co się stało ? Wyglądacie… Jakby… Jakby właśnie coś się stało. – powiedziałam zaniepokojona.
    - Witaj, córciu. Masz jednak nosa do takich spraw. Ale… Boże, jak Ty wyglądasz ?! Co to za ubrania ? Czyje ? – zapytała szczerze zdziwiona mama. 
    - Normalnie wyglądam. Jak to czyje ? Moje. Po prostu zmieniło się ostatnio sporo w moim życiu, więc nie widzę przeszkód jeśli chodzi o zmianę stylu. A teraz gadajcie, o co chodzi ?
    - Usiądź, zrobię Ci cappuccino, cała przemarzłaś. – to mówiąc nastawiła czajnik. Posłusznie usiadłam za stołem, patrząc na zmartwioną twarz taty.
    - Powiecie wreszcie co jest grane ? – mama odłożyła torebkę z cappuccinem i usiadła naprzeciwko mnie, składając ręce w ten sam sposób, jak za każdym razem gdy ma coś ważnego do powiedzenia. Żołądek powoli podchodził mi do gardła. Co się mogło stać ?
   - Posłuchaj, dzwoniliśmy do ciebie podczas naszej nieobecności, ale nie mówiliśmy ci nic. Nie chcieliśmy informować cię przez telefon…
   - O co chodzi ?!
   - Obawiam się, że…






          [ jak Wam się podoba ? w następnych rozdziałach obiecuję więcej akcji. Głosujcie, jak podoba się opowiadanie (prawa kolumna). Dziękuję wszystkim którzy czytają, pewnie jest Was niewiele, zważając na średnią jakość mojego opowiadania, ale mimo wszystko - dzięki :*. Zapraszam też na nowego bloga - http://nadziejaumieraostatniaa.blogspot.com/ . - K. ]

2 komentarze:

  1. napisz coś laska;**
    bo zakończyłaś akurat w takim momencie ;d

    OdpowiedzUsuń
  2. kiedy kolejny rozdział? nie mogę się doczekać ;) zapraszam do siebie ;D

    OdpowiedzUsuń