niedziela, 17 lipca 2011

Rozdział czwarty.

Wstałam dopiero koło dziesiątej. Jeden dzień wolny do szkoły dobrze mi zrobi. Pogoda była do niczego, zimno, szaro i wilgotno. Przynajmniej nie padał deszcz. Ogarnę się i idę na zakupy. Zsuwając z kolan kota, nie ubierając się, poszłam do łazienki.  Wzięłam gorącą kąpiel,  odprężyłam się, wygoniłam resztki sennego otępienia. Po jakiejś godzinie postanowiłam wyjść i zająć się wreszcie czym trzeba. Delikatnie odcisnęłam długie włosy, nie susząc ich jak zawsze, ale zostawiając takimi jakie są. Zawsze miałam problemy z rozczesywaniem, mokre były tak poplątane, że bez bólu nigdy się nie obeszło. Po tym znienawidzonym zabiegu, odnalazłam w mojej szafie takie ciuchy, które mogłam ubrać dziś na miasto, a potem gdy kupię coś nowego, wyrzucić. Miałam dość tych słodkich sukienek i bluzeczek. Szczęście, ze rodzice nie żałują mi pieniędzy. Wybrałam stare przetarte spodnie i trochę naciągnięty już fioletowy sweter. Nim zjadłam śniadanie, włosy już trochę podeschły. Pociągnęłam rzęsy tuszem i byłam gotowa do wyjścia. Nalałam świeżego mleka Damon’owi, ubrałam najki i ruszyłam na miasto.
   Było już koło 13, kiedy mój autobus wreszcie dojechał do centrum. Wysiadłam potykając się po drodze. Jeszcze chwila i wylądowałabym na ziemi, ale w ostatnim momencie złapałam równowagę.  Skierowałam się do budynku z siecią moich ulubionych sklepów. Mijałam po drodze różnych ludzi, spieszących się, spacerujących, starszych i dzieci. Mimo pogody wszędzie było kogoś widać. Na szczęście ominęła mnie przyjemność spotkania jakiś znajomych.  Weszłam na halę i już miałam wejść do sklepu, kiedy dojrzałam między ludźmi znajomą bluzę. Michał. Rzuciłam się przez tłum, próbując go dogonić. Boże, skąd tu takie tłumy ? Jak na złość. Nie wiedziałam co mu powiem jak uda mi się go doścignąć, biegłam jednak na złamanie karku. Oburzeni ludzie krzyczeli coś za mną.
- Przepraszam ! Bardzo przepraszam ! – krzyczałam do potrącanych staruszek, mężczyzn i reszty poszkodowanych przechodniów. Tłok jeszcze się zwiększył. Straciłam go z oczu, ale wciąż biegłam w tym kierunku. Przynajmniej miałam pewność że go znajdę, wyjście było z drugiej strony, musielibyśmy się minąć. Goniłam za nim, jakby od tego zależało moje życie. Może po części zależało ? Teraz już nawet nie przepraszałam osób, między którymi się przepychałam. Kiedy dobiegłam wreszcie do końca tego odcinka hali, tłum jak na zawołanie przerzedził się i w dużej części zniknął. Zrządzenie losu ? Weszłam do ostatniego z rzędu sklepów, spodziewałam się tam właśnie znaleźć Michała. Już kiedy minęłam próg, wiedziałam że go tu nie ma. Weszłam do następnego. Jakaś kobieta wybierała buty. Następny. Nadal nic. Gdzie on się podział ? Nie mogliśmy się minąć ! A jednak… Postanowiłam się nie poddawać. Obeszłam całą halę dwa razy. Ani śladu chłopaka. Wyparował. Zrezygnowana zaczęłam chodzić po sklepach i szukać interesujących mnie rzeczy. Wybór był duży. Zauważyłam tyle fajnych rzeczy, na które wcześniej nigdy nie zwróciłabym uwagi. Wybrałam czarną bluzę z kolorowym napisami na przodzie i ciemne rurki. W następnym sklepie w oko wpadły mi czarne dresy za kolano. Kupiłam je bez wahania. Kilka miejsc opuściłam z niczym, w rękach trzymając wcześniejsze zakupy. Zostało jeszcze kilka sklepów. Postanowiłam rozejrzeć się za butami. Tu też był jako-taki wybór. Zaleta większego miasta. Kupiłam czarne baleriny i czerwone trampki za kostkę. Obładowana torbami zajrzałam do ostatniego sklepu. Około 40 minut spędziłam na oglądaniu bluz i koszulek we wszystkich kolorach tęczy. Spodni tez był ogrom. Zdecydowałam się na obszerną szarą bluzę, fioletowy kangurek na zamek, jasne dżinsy i ciemną torbę. Już miałam wychodzić, kiedy moje oko zawiesiło się na dużej czerwonej bluzie, której wcześniej nie widziałam. Oczywiście ją też kupiłam. Wyszłam z hali w pełni zadowolona. Wydałam wszystkie pieniądze. Na myśl nawet nie przyszło mi żałować. Obładowana wsiadłam do swojego autobusu i po półgodzinie byłam w domu.
  Położyłam torby na kanapie, sama zaś poszłam ogrzać zamarznięte przez trzymanie zakupów dłonie. Zrobiłam sobie ciepłej herbaty i zasiadłam przed telewizorem. Włączając Vivę, otworzyłam laptopa. Chciałam poszukać Michała na facebooku.  Ciężko było, znałam tylko imię. Boże, zapomniałam, że to tylko imię ze snu. Przecież on wcale nie musi się tak nazywać ! Tak bardzo oswoiłam się z tym imieniem, że dla mnie nie mógł już być nikim innym, jak tylko Michałem. Mimo starań, nie znalazłam go.  Poddałam się i wróciłam do oglądania telewizji. Gładząc kota, rozmyślałam. Dzisiejsze „spotkanie”…  Starałam się go dogonić, a on zniknął. Tak po prostu, rozpłynął się. Dziwne.  Dokończyłam herbatę, kiedy poczułam, że muszę iść do parku. Idiotyczne uczucie. Ale muszę. Po prostu muszę iść do parku. Coś mówiło, że powinnam to zrobić. Nie miałam zamiaru kłócić się z własnymi przeczuciami. Wyskoczyłam z domowych ubrań i ubrałam nowe ciemne spodnie, czerwoną bluzę i tego samego koloru trampki. Od rana właściwie nie przejrzałam się w lustrze. Teraz, ubrana, z telefonem w dłoni stanęłam przed łazienkowym zwierciadłem. Jezu. Sam siebie nie poznałam. Włosy potraktowane wilgocią i rozwiane przez wiatr, wyglądały teraz… jak… Nie wiem, ale po prostu zupełnie inaczej niż myślałam. Kręcone kosmyki opadały mi na ramiona i plecy. Czerwona bluza. Z zaskoczeniem stwierdziłam, że wyglądam ładnie. Szczęście, ze włosy przykrywały ślad po ostatnim wypadku w kuchni.  Hm, pozastanawiam się nad tym później, muszę teraz gonić do parku. Nie wiem po co. Ale jeśli zaraz nie wyjdę, nie zdążę. Wybiegłam z domu, przekręcając klucz w zamku. Do parku było około kilometra, poszłam więc na nogach. Szybkim krokiem pokonałam tę odległość w nieco ponad pięć minut. Nogi same poniosły mnie na ławkę, na której dwa dni temu wyżaliłam się obcemu chłopakowi.  Była pusta. Nie wiedziałam co dalej robić, ani po co tu właściwie przyszłam. Usiadłam. Zaczęło kropić. Ubrałam czerwony kaptur i rozglądałam się po okolicy. Ludzie spieszyli do domu, uciekając przed narastającym deszczem. Mokłam, ale nie chciałam się stąd ruszać. Spoglądałam przed siebie, kiedy poczułam z tyłu czyjąś obecność. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz